Tarasy Przy Parku Wodnym Sopot. W 2021 roku Anna Wyszkoni będzie obchodzić jubileusz 25-lecia pracy artystycznej. Z tej okazji przygotowujemy szereg wydarzeń, z których najważniejszym elementem będzie jubileuszowa trasa koncertowa podsumowująca ćwierć wieku na scenie. Podczas jubileuszowych koncertów nie zabraknie największych
CD-1 01 - Skrable 02 - Biegnij Przed Siebie 03 - Nie Chcę Cię Obchodzić 04 - Wiem, Że Jesteś Tam 05 - Oczy Szeroko Zamknięte 06 - Z Ciszą Pośród Czterech Ścian 07 - Czy Ten Pan I Pani 08 - W Całość Ułożysz Mnie 09 - Zapytaj Mnie O To Kochany 10 - Mimochodem 11 - Oszukać Los 12 - Lampa I Sofa 13 - Agnieszka Już Dawno CD-2 01 - Agnieszka ‘21 (feat.
Lyrics for Syberiada by Anna Wyszkoni feat. Piotr Cugowski. W kraju dalekim, gdzie lód skuł rzeki Gdzie nawet zamarznie łza Jak wartki potok gnam za t
Spektakl Zabawy poufne. 06-02-2024 19:00. Warszawa. Spektakl Klub Niepokornych. 31-12-2023 21:00. Warszawa. Bilety na koncert Anna Wyszkoni w Warszawie - Teatr Muzyczny Roma - 15.05.2023. Zapisz się do informatora i nie przegap koncertu.
Z ciszą pośród czterech ścian. Anna Wyszkoni. Lampa i sofa. Anna Wyszkoni. Zapytaj mnie o to, kochany. Anna Wyszkoni. Graj chłopaku graj. Anna Wyszkoni. Przyjdzie wiosna znowu.
„Z ciszą pośród czterech ścian” - Anna Wyszkoni Teledysk do utworu „Z ciszą pośród czterech ścian” zaczyna się od onirycznego kadru, w którym dominuje biel. Anna Wyszkoni siedzi do nas tyłem, a jej odbicie pojawia się w lustrze, które co chwilę pokazuje ją z innej perspektywy.
iLti. numer podkładu: 6505 Ania Wyszkoni OpisANIA WYSZKONI to jedna z najbardziej lubianych osobowości polskiej sceny muzycznej. Ma na swoim koncie wiele przebojów, nagród i wyróżnień, sześć Złotych i Platynowych Płyt. W ubiegłym roku obchodziła 15-lecie działalności artystycznej. W 2009 roku Ania wydała swój pierwszy solowy album pt. 'Pan i Pani', z którego pochodzą przeboje: 'Czy ten pan i pani' (u nas podkład nr 5128 i 5319), 'Z ciszą pośród czterech ścian' (u nas 5323) oraz nagrodzony Superjedynką za Przebój Roku 2011 'Wiem, że jesteś tam' (u nas 5840). Debiutancki solowy album Ani uzyskał status Platynowej Płyty! Drugi studyjny album Ani Wyszkoni jest zatytułowany 'Powietrze' i pojawi się na rynku w listopadzie tego roku, po nieco ponad 3 latach od solowego debiutu. Singiel promujący album skomponował Marek Jackowski do słów Kory. W kompozycji bardzo wyraźnie słychać echa balladowego Maanamu z lat '80 i '90. Oto podkład MIDI oraz audio/mp3 do tego właśnie singla: ZAPYTAJ MNIE O TO, KOCHANY. Polecamy! Fragment tekstu:ZAPYTAJ MNIE O TO, KOCHANY - Ania Wyszkoni (Muz.: Marek Jackowski, sł.: Olga Jackowska) Tonacja a-moll Mógłbyś zapytać czy cię kocham, ale wtedy otwierasz otchłanie. Więc, jak widzisz, mój kochany, to wcale nie jest takie dobre pytanie. Zapytaj, za co cię kocham, bo to nieprawda, że kocha się za nic. I to nieprawda, że za wszystko. Zapytaj mnie o to, kochany. A ja kocham cię, a ja kocham cię za to... Mówię i opisuję powietrze. A ja kocham cię za to, a ja koc...
TWÓJ SKLEP Tutaj możesz zrobić zamówienie na podkłady muzyczne midi karaoke, mp3 i CD AUDIO lub kupić utwór SMS-em. Aby ułatwić Ci wybieranie plików zostały one posegregowane pod względem nowości, tytułów i wykonawców, dodatkowo możesz użyć wyszukiwarki. nowości tytuły wykonawcy znajdź Podkład muzyczny numer wykonawca / tytuł demo demo zakup 5323 Z ciszą pośród czterech ścian Ania Wyszkoni midi mp3 info kup koszyk Z CISZĄ POŚRÓD CZTERECH ŚCIAN - Ania Wyszkoni (Muz.: Mikis Cupas, sł.: Anna Wyszkoni) To moja wina. Szukam odpowiednich słów. Nie mogłam cię zatrzymać. Może kiedyś wrócisz tu. Czas leczy rany, ktoś otwiera cicho drzwi, karmi złudzeniami, tanią miłość daje mi Tak mijają dni bez ciebie, z ciszą pośród czterech ścian. Nie przekrzyczy jej mój strach. Tak mijają dni bez ciebie. Każdy z nich jest taki sam. Tęsknię już ostatni raz. / instrumental / Czas dalej biegnie, a ja ci...
ROZDZIAŁ 10 „Z ciszą pośród czterech ścian” - Co tu robisz? – Zapytała cicho, chcąc przerwać to krępujące milczenie. Miała nadzieję, że Draco odpuści jej chociaż dzisiaj. Po incydencie sprzed kilku godzin marzyła tylko o świętym spokoju. Chciała zaszyć się w domu i móc wreszcie pozwolić sobie na chwile słabości. Utrzymanie kamiennej maski wiele ją kosztowało. Po powrocie do gabinetu rzuciła się w wir pracy, przełykając łzy i spychając w głąb swojej podświadomości wszystkie uczucia. Wiedziała, że tylko tak będzie w stanie wytrwać do zakończenia pracy. Po raz pierwszy od dawna cieszyła się, że Wiktor jest w Bułgarii. Nie miała ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Potrzebowała samotności. Czy wymagała tak wiele? Wobec tego, dlaczego Malfoy nie pozwoli jej teraz odejść? - Czekam – odparł zdawkowym tonem, przeszywając kobietę nieodgadnionym spojrzeniem, jakby analizował, w jakim jest nastroju. Hermiona westchnęła z rezygnacją. Cały Malfoy. Czego właściwie mogła spodziewać się po tym irytującym arystokracie? Obiecała sobie, że od tej pory będzie twarda i nie da mu wyprowadzić się z równowagi. To moment, w którym powinna definitywnie zakończyć tę chorą grę, którą rozpoczął Draco. Z tym postanowieniem skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i posłała mężczyźnie ponaglające spojrzenie. - W takim razie nie przeszkadzaj sobie i czekaj dalej – sarknęła, gdy w dalszym ciągu nie otrzymała odpowiedzi i poprawiając torebkę ruszyła w stronę windy. – Malfoy, czy ty przypadkiem nie miałeś czekać? – Zakpiła, gdy kilka sekund później usłyszała za sobą pośpieszne kroki. - Dobrze wiesz, że czekałem na ciebie – odpowiedział łagodnym tonem, gdy zrównał się z byłą Gryfonką. – Powinniśmy porozmawiać – dodał, zerkając kątem oka na milczącą kobietę. - Przecież rozmawiamy - mruknęła pod nosem, zbita z tropu jego miłym zachowaniem. Nie wiedzieć czemu jego opanowanie i pewność siebie denerwowały ją bardziej niż jego zwykłe, ironiczne komentarze. - Granger… - Nie, Malfoy! – Weszła mu w słowo, odwracając się gwałtownie w stronę mężczyzny i posyłając mu twarde spojrzenie. – Nie przyszło ci do głowy, że może nie mam ochoty rozmawiać? Czy w tobie nie ma za grosz empatii? Tak trudno jest domyślić się, że potrzebuję świętego spokoju? - Wytknęła mu podniesionym głosem, po czym wzięła uspokajający oddech i dodała bardziej opanowanym tonem - Jestem zbyt zmęczona na prowadzenie poważnych rozmów. Nie wyjeżdżam na drugi koniec świata więc z łaski swojej pozwól, że przełożymy tę niecierpiącą zwłoki rozmowę do poniedziałku. - Gdyby to mogło poczekać do poniedziałku, nie czekałbym na ciebie trzy godziny – odparł chłodnym tonem, starając się nie pokazywać, jak słowa szatynki go dotknęły. Przecież nie był bezdusznym potworem. Starał się być łagodny i miły, ale jak widać na marne, bo za każdym razem, gdy tylko otwierał usta, Hermiona naskakiwała na niego, jak gdyby miał zamiar wypowiedzieć jakąś klątwę. - Ja nie kazałam ci marnować czasu – odparła wyniosłym tonem, a on musiał ponownie ugryźć się w język, aby nie uraczyć kobiety jakąś stosowną ripostą. - Odprowadzę cię i po drodze porozmawiamy – oznajmił stanowczym tonem, gdy wysiedli z windy w głównym atrium i ruszyli w stronę wyjścia z ministerstwa. W odpowiedzi otrzymał obojętne wzruszenie ramionami i niechętne skinienie głową. Westchnął w duchu i kątem oka spojrzał na kobietę. Zastanawiał się, dlaczego ona musi być taka uparta? Zawsze wszystko utrudniała i musiała postawić na swoim. Była przemądrzała, pyskata, humorzasta i niesamowicie irytująca. A jednocześnie przy tym wszystkim posiadała bogaty wachlarz cech budzących jego podziw i fascynację. Dawno nie spotkał kobiety z tak skomplikowanym charakterem. W pewnym momencie Hermiona zatrzymała się i chwyciła go mocno za ramię. Zbyt pochłonięty własnymi myślami, nie był przygotowany na teleportację, dlatego, gdy jego stopy uderzyły ciężko w grunt, kolana ugięły się pod nim niebezpiecznie i aby nie upaść musiał przytrzymać się brudnego kontenera na śmieci. Zignorował pełne dezaprobaty prychnięcie kobiety i wyprostował się z godnością. - Zawsze teleportujesz się w to miejsce? – Zakpił, unosząc lewą brew i omiótł spojrzeniem ciemną, jednokierunkową uliczkę, która prowadziła na tyły jakiegoś mugolskiego baru. - Tylko wtedy, gdy chce odstraszyć nieproszonych gości – odparła butnie, naśladując jego gest. - Nie potrzebujesz do tego podobnych demonstracji – mruknął pod nosem z przekąsem, na co Hermiona zmrużyła niebezpiecznie oczy i z wysoko uniesioną głową wyminęła mężczyznę. Westchnął ciężko i pokręcił głową z rezygnacją, gdy szatynka, nie oglądając się na niego, ruszyła w stronę swojego rodzinnego domu. Chcąc nie chcąc podążył za nią, w duchu przeklinając swój niewyparzony język. - Przez weekend będziesz pod opieką Grega i Scotta – zaczął, gdy ponownie zrównał się z kobietą. Szli teraz wąskim chodnikiem pomiędzy rzędem drzew i równo przyciętych żywopłotów. Było tak cicho, że słyszał jak szatynka wciąga powietrze do płuc i wypuszcza je ze świstem. – Jutro rano wyjeżdżam na misję, dlatego oddelegowałem do twojej ochrony swoich zaufanych ludzi – dodał pospiesznie, widząc, że Hermiona otwiera usta, aby, jak podejrzewał, zaprotestować. – Chciałbym cię poprosić, żebyś mi obiecała, że nie będziesz utrudniała im pracy, bo… - zaczął, lecz przerwało mu niepewne pytanie ze strony kobiety. - Wyjeżdżasz sam? Wiedział, że pytała o Pottera. W końcu był dla niej jak brat. To normalne, że martwiła się o Harry’ego. Zazwyczaj Kingsley ich nie rozdzielał. Tym razem jednak miał wyruszyć sam z czwórką nowych adeptów. W odpowiedzi skinął głową i przyjrzał się uważniej szatynce. Wyglądała na zawiedzioną, a może i na zmartwioną. Trudno było ocenić. Jednego był jednak pewny. Po jej wrogiej postawie nie było już ani śladu. - Hermiona…- zaczął po chwili namysłu i wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej policzka, lecz ta odsunęła się nieznacznie. Z zaciśniętymi ustami opuścił rękę. - Draco…- zaczęła, patrząc na niego bezradnie. Wyglądała tak, jakby wahała się nad czymś i lustrowała twarz mężczyzny w celu odnalezienia na niej odpowiedzi na dręczące ją pytanie. Nawet nie zauważył, że zatrzymali się przed jednym z jednorodzinnych domów. – Powinieneś już iść – powiedziała w końcu ledwo dosłyszalnym szeptem i odwróciła wzrok. Uśmiechnął się gorzko i pokiwał głową ze zrozumieniem. Posłał kobiecie ostatnie uważne spojrzenie, jakby czekając, aż ta powie coś więcej, lecz nie słysząc z jej ust ani słowa, schował dłonie do kieszeni i odwrócił się na pięcie. Wolnym krokiem ruszył w stronę ciemnej uliczki. W połowie drogi jednak zatrzymał się, słysząc swoje imię. - Draco! – Odwrócił się zaskoczony i uniósł pytająco brwi, widząc zmierzającą w jego kierunku kobietę. – Obiecuję – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Ale ty też musisz mi coś obiecać – zmarszczył czoło, słysząc zdeterminowany i stanowczy głos Granger. A gdy cisza między nimi się przedłużała, otworzył usta, aby zapytać o treść swojej obietnicy, lecz kobieta przyłożyła mu palce do ust. – Obiecaj, że wrócisz w jednym kawałku. To nie była prośba. To było żądanie. I to chyba zaskoczyło go najbardziej, a jednocześnie sprawiło, że poczuł przyjemne ciepło w okolicach serca. Bo to oznaczało, że jej zależało. Nawet, jeśli brzmiało to irracjonalnie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu, każde analizując zachowanie drugiego. Zbyt niepewni siebie, aby wykonać jakiś ruch. Dopiero głośny szelest w żywopłocie, z którego wyskoczył kot, przywołał ich do rzeczywistości. Hermiona jakby przytomniejąc zarumieniła się speszona swoją śmiałością. - Obiecuję – zapewnił, chwytając delikatnie jej dłoń i muskając ją ustami. W odpowiedzi otrzymał nieśmiały uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić. *** Zawinięta w ciepły, wełniany koc siedziała na werandzie i bezmyślnie wpatrywała się w bezchmurne, gwieździste niebo. Widok zapierał dech w piersiach. Miliardy błyszczących, rozsianych punkcików, układających się w mozaikę odległych konstelacji przypominały srebrny brokat rozsypany na granatowym, atłasowym materiale. Jej były nauczyciel Firenzo opowiadał, że w gwiazdach zapisana jest przyszłość każdego żyjącego na Ziemi stworzenia. Przynajmniej centaury były o tym święcie przekonane. Ona natomiast nigdy nie brała tych astrologicznych bzdur na poważnie. Gdyby wierzyła byłoby to równoznaczne z tym, że zgadza się na to, aby to los kierował nią, a nie ona nim. A przecież tak nie było. Bo jaki sens miałoby życie, gdyby wierzyć w samospełniające się fatum? Chciała wierzyć w to, że jest architektem swojej drogi i tylko od jej wolnej woli będzie zależało, w którym kierunku ją poprowadzi. Gra z losem w kości może i była ryzykowna, ale pozwalała skosztować różnorodnych smaków, jakie ten los oferował. Uważała, że życie jest darem, który należy odkrywać po trochu. Nie przypuszczała też, że rodzimy się, jako czysta karta, bo przecież przychodzimy na świat w różnych okolicznościach z indywidualnym pakietem uwarunkowań choćby tych genetycznych. Dlaczego wobec tego jedni otrzymują moc, a inni żyją w przekonaniu, że świat magii jest tylko wytworem wyobraźni autorów książek, bajek lub filmów? Czy ona potrafiłaby wyrzec się mocy i żyć tak, jakby nigdy nie wiedziała o jej istnieniu? Wielokrotnie po wojnie zadawała sobie to pytanie. I pewnie gdyby kierowała się tylko ilością wspomnień dotyczących okrucieństwa i cierpienia, jaką magia wyrządziła, bez wahania przełamałaby swoją różdżkę i bez żalu porzuciłaby tamten wymiar. Wiedziała jednak, że magia może zdziałać wiele dobrego. To dlatego rozpoczęła prace nad eliksirem. Projekt Inferno miał przede wszystkim pomagać. Nie sądziła, że poprzez odwrócenie proporcji może stać się także bronią. - Zmarzniesz, skarbie – uśmiechnęła się delikatnie, słysząc głos swojej matki i z wdzięcznością przyjęła kubek z aromatycznie parującym kakao. Wciągnęła w nozdrza zapach cynamonu i przymknęła powieki. - Powiesz mi w końcu, co się stało? – Zapytała Jane, siadając naprzeciwko córki i posyłając jej zatroskane spojrzenie. - Zawsze, gdy źle się czułam albo byłam smutna robiłaś mi kakao, pamiętasz? W odpowiedzi Jane pokiwała głową na potwierdzenie słów córki, po czym i ona uśmiechnęła się delikatnie. Hermiona przez chwilę obserwowała profil swojej matki znad parującego kubka. Wyglądała tak łagodnie w świetle lamp. Pamiętała, że gdy była młodsza, zawsze zastanawiało ją to, jakim cudem jej rodzicielka potrafiła odgadnąć, czego w danej chwili najbardziej potrzebuje jej córka. Była jej dobrą wróżką, która przychodziła z kubkiem kakao, podsuwała pod nos ciekawą książkę, wspierała i cierpliwie wysłuchiwała jej problemów, uzupełniała zapas czekolady, by Alan nie odkrył, że jego latorośl regularnie szkodzi swoim zębom i podkrada jego zapasy, czy też wypożyczała komedię, by poprawić jej humor. Nauczyła ją przyjmować porażki i radzić sobie z nimi, wychodzić naprzeciw przeciwnościom i przegrywać z wysoko podniesioną głową. Tłumaczyła, że strach przed przegraną nie może powstrzymać jej przed wejściem na boisko. Dzięki rodzicom wiedziała, że nawet po najgorszym sztormie czeka na nią bezpieczna przystań. Byli jej latarnią w mroku, drogowskazem na manowcach i parasolem w czasie burzowej ulewy. W pewnym momencie Jane odwróciła głowę i widząc, że córka jej się przygląda, przechyliła ją zabawnie na bok. - Rozmazałam się? – Zapytała przekornie, a Hermiona pokręciła z uśmiechem głową. - Skarbie, przecież widzę, że coś ci jest. Porozmawiaj ze mną – nalegała starsza z kobiet, dotykając kolana swojej córki. - Nic się nie dzieje, mamo. A przynajmniej nie jest to nic, z czym sama nie mogłabym sobie poradzić – zapewniła szatynka i uśmiechnęła się pokrzepiająco. – A teraz chodźmy do domu. Zrobiło się chłodno – zaproponowała, chcąc zmienić temat. - Powiedz chociaż, czy ma to związek z tym przystojnym młodzieńcem, który cię dzisiaj odprowadził pod dom… - Mamo! – Jęknęła Hermiona, a jej policzki jak na zawołanie przybrały czerwony odcień. - No co? Nie powiesz mi, że nie jest przystojny – ciągnęła z przekąsem Jane, przyglądając się córce z uśmiechem. - Jeśli już chcesz wiedzieć, to ma równie śliczne oczy, co skomplikowany charakter – zaperzyła się czarownica. - W takim razie z takim to na koniec świata i dziesięć kilometrów dalej – roześmiała się pani Granger, a jej córka posłała jej niedowierzające i nieco zgorszone spojrzenie. – Oj już dobrze, dobrze. W każdym razie uważam, że nie może być aż tak zły, jak twierdzisz… - Bo jest przystojny? – Zakpiła szatynka, opierając ręce na biodrach. - Nie, bo z moich obserwacji wynika, że nie jest ci do końca obojętny – odparła z sugestywną miną. - Podglądałaś?! – Zapytała z niedowierzaniem, ignorując fakt, że jej matka trafiła w sedno. - Od razu podglądałaś - nachmurzyła się Jane, przewracając oczami. - A mnie się tam on nie podoba – wtrącił stanowczo Alan Granger, opierając się o futrynę i piorunując żonę wzrokiem. Hermiona posłała swojemu ojcu wdzięczny uśmiech. Zawsze wiedział, kiedy się zjawić i jak rozładować atmosferę. - Kochanie, twoje zdanie to się akurat w ogóle nie liczy – odparła Jane, przytulając się do męża i całując go w policzek. – Żaden facet nie będzie odpowiedni dla twojej ukochanej córeczki – dodała złośliwym tonem i uśmiechnęła się z pobłażaniem na widok jego skonsternowanej miny. *** Ulica Śmiertelnego Nokturnu od lat słynęła ze swojej kryminalnej przeszłości. Porządni czarodzieje unikali tego ponurego miejsca w obawie, że ktoś mógłby posądzić ich o jakieś ciemne machlojki. Natomiast ci nieliczni, którzy byli zmuszeni robić tu nieuczciwe interesy, przemykali ukradkiem nocą i najlepiej w przebraniach, które dawały im poczucie swego rodzaju anonimowości. Do tej grupy zaliczał się Jason Blackwell. Minister owinął się szczelniej peleryną i ukrył w cieniu, czekając na jednego ze swoich informatorów. Słysząc ciche szuranie, poprawił ciemne okulary i nasunął kaptur na twarz. Po chwili zza zakrętu wyłoniła się wysoka, chuda postać, która zataczając się lekko, zmierzała w jego stronę. Jason ze znudzoną miną obserwował jak tamten zatrzymuje się, opróżnia butelkę i odrzuca ją za siebie. Z konsternacją zacisnął usta w wąską linię. Nie potrzebował publiczności, a jego człowiek postawił sobie chyba za punkt honoru, aby poinformować mieszkańców Nokturna o swojej obecności. - Długo kazałeś na siebie czekać, Izaaku. - Wybaczy szef, ale nie mogłem przepuścić takiej okazji – odparł mężczyzna i uśmiechnął się lubieżnie. - Ciągle przepuszczasz kasę w burdelach? Nie myślałeś, żeby się ożenić? Wtedy nie musiałbyś płacić. - Ale musiałbym znosić babskie fanaberie – sarknął mężczyzna, uśmiechając się krzywo. – Dzięki za radę, ale zostanę przy burdelach. - Przynajmniej wiem, gdzie cię szukać – odparł ugodowo Jason i pokiwał głową, gdy Izaak wyciągnął w jego kierunku paczkę papierosów. – Masz to, o co cię prosiłem? - A czy kiedykolwiek szefa zawiodłem? – Zapytał urażony mężczyzna i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki małe zawiniątko obwiązane brudną szmatą. - Celna uwaga – przyznał mu rację i odwiązał pakunek. – Jesteś pewny, że nie pomyliłeś adresatów? – Zapytał ostrożnie brunet, patrząc sceptycznie na małe, ruchliwe, czarne punkciki obijające się o ścianki słoika. - Może i wyglądają jak pchły, ale nawet nie wyobraża sobie szef, co te krwiożercze bestie potrafią. To urodzeni mordercy – odparł mężczyzna, patrząc poważnie na swojego towarzysza. - Doprawdy? – Zakpił minister, świdrując swojego informatora uważnym spojrzeniem. - Gdyby szef widział, co zrobiły z dostawcą, to nie miałby wątpliwości – zapewnił mężczyzna i zaciągnął się z lubością dymem tytoniowym. – Musiałem go sprzątnąć – dodał rzeczowo w ramach wyjaśnień, gdy Jason spiorunował go spojrzeniem. - Cel uświęca środki – westchnął Blackwell i rzucił w kierunku Izaaka brązową sakiewkę, którą tamten zręcznie złapał. - Interesy z tobą, to czysta przyjemność, szefie – odparł z uznaniem mężczyzna, ważąc w ręku pakunek. - Nie przepuść wszystkiego na dziwki – zastrzegł z pobłażaniem, doskonale wiedząc, że mężczyzna i tak go nie posłucha. - Niech szefa o to głowa nie boli. Część wydam, aby wypić za pańskie zdrowie – zakpił Izaak i ukłonił się teatralnie, po czym odwrócił się na pięcie i wesoło pogwizdując, ruszył w przeciwnym kierunku. Jason raz jeszcze przyjrzał się w skupieniu zawartości słoja, po czym z ciężkim sercem wykonał obrót i deportował się pod Dziurawy Kocioł, gdzie umówił się wcześniej z Kingsleyem Shackleboltem. *** Zmęczona rzuciła klucze i torebkę na półkę w przedpokoju i ściągnęła szpilki. Chłodna podłoga przynosiła ulgę jej obolałym stopom. Ruszyła w stronę sypialni, nie fatygując się nawet, aby zapalić światło. Przeszła do łazienki, gdzie po włożeniu korka do wanny, odkręciła gorącą wodę i wlała do niej olejek o zapachu trawy cytrynowej. W czasie gdy wanna zapełniała się wodą, wróciła do sypialni, by włączyć radio. Cisza panująca w mieszkaniu była dla niej zbyt przytłaczająca. Zwiększyła głośność, lecz to jak na złość nie uciszyło jej myśli. W drodze do łazienki pozbyła się ubrań i weszła do wanny. Gorąca woda była czymś, czego teraz potrzebowała najbardziej. Naiwnie wierzyła, że potrafi ona zmyć z niej wspomnienie dotyku McLaggena, że wypłucze z jej umysłu tamten dzień. Zamknęła oczy, wdychając zapach olejku i starając się odprężyć. Czuła się taka brudna. Nie pojmowała, jak Cormac mógł posunąć się do czegoś takiego i to jeszcze w gmachu ministerstwa. Jak mogła być tak głupia, żeby nie zauważyć, co się dzieje? Powinna być bardziej czujna. Powinna…Właściwie jaki to ma teraz sens, co powinna? Równie dobrze może użalać się nad sobą w ten sposób przez kolejny miesiąc, a i tak niczego to już nie zmieni. Powinna wziąć się w garść i przestać analizować ten cholerny incydent. I naprawdę starała się to zrobić. Problem w tym, że na końcu języka cały czas czuła smak strachu i obrzydzenia, które towarzyszyło jej, gdy McLaggen dotykał jej ciała. Gdyby nie Harry i Mafoy, to ten padalec z całą pewnością „wprowadziłby swoje fantazje w życie”. I skąd ma mieć pewność, że ta sytuacja się nie powtórzy? Na samą myśl o tym, że będzie zmuszona mijać Cormaca na korytarzach ministerstwa albo że on znów… Ukryła twarz w mokrych dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął cichy szloch, który przerodził się w przeciągły, głośny płacz. Długo tłamszone uczucia uderzyły w nią ze zdwojoną mocą, lecz tym razem nie próbowała spychać ich na dno swojej podświadomości. Zbyt wiele nieposkładanych emocji paliło ją od środka, żeby mogła je zignorować. Zupełnie tak jakby pękła w niej tama. Wyszła z wanny dopiero wtedy, gdy woda zrobiła się zimna, a jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Wciągnęła na siebie szare spodnie dresowe i wyciągnięty, gruby, biały sweter. Związała mokre, rozczochrane włosy w niedbałego koka i wciągnęła na nogi wełniane skarpety. Drgnęła, słysząc dzwonek do drzwi, lecz nie ruszyła się z miejsca. Po trzecim sygnale wdrapała się na łóżko i zwinęła w kłębek, ignorując dobijanie się intruza do drzwi. Nie miała nastroju na dotrzymywanie komuś towarzystwa. Ten jeden dzień chciała być egoistką, topiącą się we własnym smutku i bólu. Zacisnęła z całych sił powieki i usilnie starała się nie myśleć o tym, że ktoś w tej chwili próbuje wyważyć jej drzwi. W głowie niczym mantrę powtarzała w kółko „niech sobie pójdzie”. Długi płacz wyczerpał jej siły i wywołał tępe pulsowanie w głowie. Marzyła o tym, żeby w końcu zasnąć, lecz sen jak na złość nie chciał przyjść. Jej serce stanęło, gdy na schodach usłyszała głuchy łoskot, jak gdyby ktoś z nich spadł albo przewrócił coś ciężkiego. Najciszej jak potrafiła zsunęła się z łóżka i na zdrętwiałych nogach podeszła do drzwi. Wyciągnęła różdżkę gotowa rzucić zaklęcie, gdy tylko te się otworzą. I widząc opuszczoną klamkę już otwierała usta, lecz wtedy usłyszała znajomy głos „mogłabyś uważać jak leziesz? Za chwilę znowu mnie podepczesz”. Zaskoczona zamrugała dwa razy, jakby upewniając się, czy nie ma omamów, a następnie machnęła różdżką zapalając światło i oślepiając dwie wchodzące do środka kobiety. - Parkinson, ty… - Tym razem nic nie zrobiłam! - To samo mówiłaś, gdy zepchnęłaś mnie ze schodów, niezdaro! - To było niechcący! Wyślizgnęły mi się lody i… - Niechcący to ja mogę ci zaraz coś zrobić – syknęła rudowłosa i wyrwała z rąk kobiety podartą, papierową torebkę, którą tamta obejmowała, aby nie wysypały się z niej zakupy. - Wpędzisz mnie kiedyś w obłęd – poskarżyła się brunetka, robiąc nadąsaną minę. - Nie martw się, postaram się, żebyś miała dobrą opiekę psychiatryczną – zapewniła z przekąsem Ginny i uśmiechnęła się do kobiety słodko. - Ginny, Pansy, co wy tu robicie? – Zapytała Hermiona na wpół rozbawiona, na wpół zirytowana zachowaniem kobiet, czym przypomniała im o swojej obecności. Te jak na komendę spojrzały na nią, a na ich zaciętych minach pojawiła się ulga. - Na Merlina, Hermiona… - wyszeptała Ginny, przytulając mocno przyjaciółkę. – Tak się martwiłyśmy… - Oj dobra odsuń się, bo ja też chciałam się przywitać – warknęła Pansy i odepchnęła rudowłosą, po czym sama zamknęła szatynkę w niedźwiedzim uścisku. – Jesteśmy twoją grupą wsparcia, czy kogokolwiek tam teraz potrzebujesz – zaznaczyła łagodnie Parkinson i jeszcze mocniej przytuliła kobietę. Hermiona zmarszczyła czoło i posłała pytające spojrzenie w stronę rozmasowującej sobie ramię Ginny. - Harry powiedział, że na pewno będziesz nas potrzebować więc jesteśmy – wyjaśniła Weasley uśmiechając się ciepło, a Hermiona delikatnie wyswobodziła się z uścisku brunetki. - Nie jesteś sama, Herm – przytaknęła Pansy, po czym podeszła do Ginny i odebrała od niej torbę. – Idę do kuchni, żeby to wyłożyć, a was widzę za pięć minut w salonie – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Pansy naprawdę… - Macie pięć minut, inaczej zacznę jeść bez was – zagroziła dobitnie, piorunując obie przyjaciółki wzrokiem. - Pod warunkiem, że doniesiesz wszystko w całości do kuchni – zakpiła Ginny, na co brunetka prychnęła wyniośle i z wysoko uniesioną głową ruszyła w stronę wyjścia z sypialni. - Byłaś u rodziców? – Zaczęła rudowłosa, gdy zostały same w pokoju. - Pomyślałam, że tam lepiej się poczuje – wyjaśniła szatynka, uśmiechając się smutno. - Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? – Zapytała delikatnie, patrząc z troską na kobietę, na co ta wzruszyła ramionami z przepraszającą miną. - Cieszę się, że tu jesteście. - Podziękuj Harry’emu. Ten facet… Jej dalsze słowa zostały zagłuszone przez donośny huk i soczyste przekleństwo z dołu. Przyjaciółki wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami i zaniosły głośnym śmiechem, gdy dobiegł je zduszony pisk Parkinson. - Sierota… - westchnęła rudowłosa, załamując ręce. - Lepiej sprawdźmy, co z nią – zaproponowała Hermiona, starając się opanować śmiech, a Ginny skinęła głową na znak zgody. *** Czerwony, delikatny aksamit jej szaty ceremonialnej unosił się na czarnej tafli jeziora, znajdującego się w podziemiach więzienia Alcatraz. Czuła dotkliwe zimno, przenikające do kości i wywołujące gęsią skórkę na jej ciele. Ignorując doznawane bodźce, zrobiła kolejny krok w stronę środka wodnego akwenu. Zacisnęła zęby, chcąc powstrzymać ich dzwonienie. Im bliżej centrum jeziora się znajdowała, tym większe wstrząsały nią dreszcze. Gdy wreszcie się zatrzymała, praktycznie nie czuła swoich kończyn. Spojrzeniem dała znak Ollivanderowi, żeby rozpoczął rytuał. Mężczyzna odwzajemnił gest i szurając po błotnistym podłożu swoją wykończoną złotymi szwami, białą szatą, otworzył drewnianą, podłużną skrzynie i wyciągnął z niej złoty sztylet, na rączce którego, jak wiedziała, wyryta była rubinowa róża, symbol Zakonu. Mistrz ceremonii włożył ostrze do jednej z dwunastu rozstawionych dookoła jeziora pochodni, a następnie z twarzą pozbawioną emocji, podszedł do pierwszego z dwunastu kamiennych słupów, do których przywiązani byli wybrani przez nią więźniowie Alcatraz. Biedni, naiwni głupcy. Nie dziwiła się, że Voldemortowi udawało się sprawnie nimi manipulować. Myśleli, że zostali wybrani i otrzymają moc posługiwania się magią bezróżdżkową. Niedoczekanie ich. Co najwyżej zasilą jej armię inferiusów. Wytnie ich co do ostatniego Śmierciożercy i przejmie ich moc. Jej sine z zimna usta drgnęły z podniecenia, gdy Ollivander uniósł kielich z jej krwią. Mężczyzna wypowiedział inkantację, kreśląc runę nieskończoności na czole pierwszej z ofiar, po czym poderżnął jej gardło. Śmierciożerca w drgawkach zaczął krztusić się własną krwią, która obficie spływała po jego ciele do wody jeziora. Zdrętwiałymi palcami odpięła własny sztylet od paska sukni. W chwili, gdy Garric poświęcił ostatnią z ofiar, rozcięła sobie oba nadgarstki i zaczęła nucić pod nosem inkantację zaklęcia. - Et affer ad me magicis sanguis justificationum. Ignis me secundum magnam misericordiam tuam sanguinem magicae, absorbet aqua potestatem. Adduc, vim magicam. Ego haec, et munera. Butan þæt cwalu. Hrðe þon aidlian. Hrðe þon eðian. Bot ond tile. Cnihtas Medhires, éower sáwla sind min sáwla. Onwic and cóm hér eft. Rid eft ond forsliehð eft. Zimno nieco zmniejszyło ból, lecz w tym momencie kobieta nie zwracała już na nic uwagi. Strużki krwi ofiar leniwie płynęły w jej stronę, jakby przyciągane przez jakąś siłę. Wraz ze zbliżającą się krwią, zbliżał się również prąd intensywnego ciepła. Stała tam, chłonąc z rozkoszą nowe doznania i nie przerywając inkantacji. Wokół niej zaczął tworzyć się spiralny wir powietrza, który z każdym kolejnym słowem czarownicy przybierał na sile. - Et affer ad me magicis sanguis justificationum! Ignis me secundum magnam misericordiam tuam sanguinem magicae, absorbet aqua potestatem! Adduc, vim magicam! Ego haec, et munera! Butan þæt cwalu! Hrðe þon aidlian! Hrðe þon eðian! Bot ond tile! Cnihtas Medhires, éower sáwla sind min sáwla! Onwic and cóm hér eft. Rid eft ond forsliehð eft! Jej melodyjny szept przerodził się teraz w zwielokrotniony echem krzyk, odbijający się od ścian groty. Rany na nadgarstkach zapiekły ostrzegawczo, jakby sygnalizowały dopiero nadchodzący prawdziwy ból, który w momencie uderzenia w kobietę prawie zwalił ją z nóg. Zachłysnęła się powietrzem, przerywając na chwilę inkantowanie, a jej oczy zaszły łzami. Zacisnęła dłonie w pięści i walcząc z druzgocącym bólem, siłą woli zmusiła się do powolnego cedzenia słów przez zaciśnięte zęby. Kilkakrotnie zachwiała się na nogach i robiła dłuższe pauzy, aby stłumić jęk. Nie wiedziała, ile jeszcze będzie w stanie wytrzymać. To doznanie było zbyt intensywne, aby mogła je przyjąć. Powoli opadała z sił, a jej oczy zachodziły mgłą, więc zacisnęła je mocno, nie chcąc poddać się zmęczeniu. Otworzyła je w momencie, gdy wokół niej wyrosła ściana ognia, zamykająca ją w ciasnym kręgu. Chwilę później runa na czole zapiekła, zwalając ją ostatecznie z nóg. Woda wdarła się brutalnie do jej ust, zalewając płuca. Ogarnięta paniką wierzgała nogami i rękoma, lecz wir, jaki utworzył się w jeziorze, był zbyt silny, aby mogła utrzymać się na powierzchni. W myślach przeklinała Ollivandera. Przecież powinna przewidzieć, że mężczyzna tak łatwo jej nie ulegnie i spróbuje ją zabić. Nie wiedziała, że jest na tyle głupi, by ryzykować życiem swojej córki. Jeżeli przeżyje, ten starzec gorzko pożałuje swojej zdrady. Już ona tego osobiście dopilnuje. Nagle tak szybko jak wszystko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Uczucie ciężkości i niemocy ustąpiło, a magiczny wir zniknął, wypuszczając ją ze śmiertelnej pułapki. Odsunęła z twarzy mokre włosy, krztusząc się i plując wodą, gdy jej płuca łapczywie walczyły o każdy kolejny oddech. Wciąż ciężko oddychając, rozejrzała się dookoła i dopiero wtedy to ujrzała. Głębokie jezioro, w którym jeszcze przed chwilą o mało się nie utopiła, teraz przypominało kałużę na dnie wysuszonego koryta. W powietrzu unosił się mdlący, słodkawy odór spalonego ludzkiego ciała, a po ofiarach nie było nawet śladu. Ciężko oddychając, na wciąż drżących nogach ruszyła w stronę kamiennego postumentu, gdzie czekał na nią blady jak kreda Ollivander. Mokry materiał szaty przykleił jej się do skóry i krępował ruchy, a z ciała skapywały kropelki wody. Pokonując ostatni odcinek stanęła przed starcem, a przez jej umysł przewinęły się dziesiątki tortur, jakimi podda tego zdrajcę. Nim jednak otworzyła usta, mężczyzna niepewnie chwycił jej nadgarstki, odwracając je wewnętrzną stroną. Jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania, gdy po rozcięciach nie było nawet blizny. - To niemożliwe… - wyszeptał, przejeżdżając zafascynowany po jednym z nadgarstków. - Że przeżyłam? – Wycedziła przez zaciśnięte zęby i wyrwała dłonie z jego uścisku. Mężczyzna podniósł na nią swoje ogromne, bladoniebieskie oczy i niepewnie skinął głową. - Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego…Próbowałem ci pomóc, ale ogień odciął mi dostęp do ciebie, a potem zniknęłaś pod wodą – wykrztusił wciąż wstrząśnięty tym, co widział. - Rozpętaliśmy piekło, nad którym straciliśmy panowanie. Eva przyjrzała się uważnie mężczyźnie, szukając oznak fałszu. Nie ufała mu. Tym razem jednak była pewna, że starzec mówił prawdę. - Udało się? To pytanie nurtowało ją od momentu, gdy magiczny wir porwał ją pod wodę. Nie wiedziała, czy powinna czuć się inaczej lub doszukiwać jakiś zmian na swoim ciele. Poza faktem, że była niesamowicie wyczerpana i ledwo utrzymywała się na nogach, nic się nie zmieniło. - Nie wiem, moja pani. Ostatnim czarnoksiężnikiem, który odprawiał ten rytuał był Grindelwald. Nikt po nim nie odważył się na coś takiego – oznajmił z powagą Ollivander. - Można to jakoś sprawdzić? - Myślę, że teraz powinnaś odpocząć, Evo. Rytuał wyczerpał twoje siły – zasugerował delikatnie, a ona niechętnie musiała przyznać mu rację. Skinęła głową i przyjęła ramię zaoferowane przez Garrica, pozwalając aby poprowadził ich w stronę wyjścia. Niepewnie stawiała każdy krok i zagryzała zęby, czując protest mięśni. Miała nadzieję, że nikt ich teraz nie zobaczy. To mogłoby podkopać jej autorytet wśród skazańców. Zachęceni jej chwilową niedyspozycją mogliby podjąć kolejną próbę buntu, a ona nie wiedziała, czy w tym stanie byłaby zdolna go stłumić. - Musisz się natychmiast położyć. Jesteś bardzo rozpalona – niepokój w głosie mężczyzny prawie ją rozbawił. Kto by pomyślał, że ten starzec będzie się o nią martwił. Już formułowała w głowie stosowny komentarz, gdy wielkie wrota otworzyły się z głośnym zgrzytem, a do środka ze zdeterminowaną miną wkroczył Oliwer. Na widok kobiety w jego oczach pojawił się strach. W kilku krokach znalazł się przy niej i otoczył ramieniem. - Eva, na Merlina! Odchodziłem od zmysłów! Co się stało? – głos mężczyzny przepełniony był troską i uczuciem, które na co dzień starannie ukrywał przed światem. Generał zdjął swoją pelerynę i owinął nią czarownicę, a następnie zamknął w żelaznym uścisku. Musnął ustami jej czoło, przymykając powieki i ignorując obecność Ollivandera. Eva z ulgą przytuliła się do mężczyzny, chłonąc jego ciepło i znajomy zapach. Najwidoczniej również jej organizm uznał, że jest bezpieczny, bo w jednej chwili nogi odmówiły jej posłuszeństwa i ugięły się pod ciężarem ciała. Oliwer nie pozwolił jej jednak upaść i wziął ją na ręce. Uśmiechnęła się delikatnie i wtuliła twarz w zagłębieniu jego szyi. Była bezpieczna. Oliwer tu był i mogła wreszcie odpocząć. *** CZYTASZ = KOMENTUJESZ *** CZYTASZ = KOMENTUJESZ
z ciszą pośród czterech ścian podkład